wtorek, 29 lipca 2014

Ta cisza

Cisza rozlewa się dookoła jak ciemność po odejściu Słońca.
Pozwoliłam odejść zbyt wielu osobom.
Już dość.


niedziela, 13 kwietnia 2014

Podejmowanie decyzji jest do bani.

Chciałabym tak wiele osiągnąć.
Zaczynam możliwie najwcześniej dzień wolny, jeden jedyny dzień, w którym nie zmogła mnie choroba, nikt mi niczego nie kazał, ani  niczego ode mnie nie oczekiwał. Już podczas wykonywania pierwszej zaplanowanej czynności układam w głowie sobie schemat całego dnia. Tak wiele chcę zrobić, o tak wielu rzeczach ciągle zapominam. Jestem w połowie rozpieszczania siebie swobodą i wolnymi wyborami, gdy znienacka atakuje mnie jakiś zegar. Wpadam w czasoprzestrzenną czarną dziurę i wiruję, aż do torsji. Jakim cudem już jest tak późno??? Rozrywa mnie złość i żal. Miało być tak pięknie, a znowu kładę się do łóżka sfrustrowana.

Wszystkie myśli które chciałabym tu umieścić też są czarne, pomieszane, ciężkie. W głowie mam smołę. Zawsze gdy dzień dobiega końca, a ja mogę wyciszyć w głowie zgiełk i chaos świata przychodzą mi do głowy same żale, złości i złe losy. Do dupy. Chciałabym się czymś pochwalić, coś śmiesznego i pozytywnego napisać. A sama deprecha i zombi. I myślę tylko o tym jakie to niesprawiedliwe, jakie to złośliwe. Ja tak nie chcę.

Ale nie ma nic za darmo. A świat nie jest sprawiedliwy. Jest za to pełen harmonii. Nie zostawia nigdzie pustych dziur. Coś znika, a gdzieś indziej coś innego się pojawia.

sobota, 22 lutego 2014

Mózg kontra wspomnienia. Mózg kontra serce. Serce kontra duma. Serce kontra przeszłość. Serce kontra upór. Serce kontra dorosłość. Biedne serce.

wtorek, 18 lutego 2014

teoria ironi losu

Wróciłam.

Wróciłam, by do worka skłębionych, porozdzieranych myśli dorzucić kilka westchnień duszy, wątpliwych uśmiechów, zagubionych łez. 
Chociaż z całych sił staram się nie żałować w życiu niczego, co raz częściej łapię się na tym, że marzę o cofnięciu czasu. A najgorsze jest to, że nie chcę zmienić czegoś co zrobiłam, tylko zrobić coś czego nie odważyłam się zrobić. Powstrzymuję serce, które wyciąga moje ręce ku nieosiągalnemu. A przecież mogłabym na chwilę się zapomnieć, dać się ponieść i ukraść przyjemne wspomnienie, nie żałując później, że się pohamowałam. MogłaBYM.

Zdaje mi się, że im bardziej staram się widzieć szklankę do połowy pełną tym silniej podjudzam pisarza mojego losu do robienia mi na przekór. Jest i tak wystarczająco dowcipny, ironiczny i niezmiennie zmienny w swoich sądach. Nie chce by w moich snach była zielona łąka, ład i harmonia. Wodzi moją wyobraźnie po tornadach i zorzach marzeń. Tworzę postać idealną, a on złośliwie materializuje ją w mojej rzeczywistości. Wręcza mi balonik z helem, który następnego dnia jest pozbawiony kształtów. Są takie twory wyobraźni, które nigdy nie powinny zostać przeze mnie poznane. Bo łatwiej jest marzyć, niż żyć obok nieosiągalnego marzenia. 
 
Dziś rozumiem, że miłość nie jedno ma imię i wiem, że nigdy nie będę na tyle samodzielna i silna by żyć bez niej i bez ludzi. W moim wieku, wśród brzmiących głośnio głosów sprzeciwu, ludzi dookoła, odrzucających sferę marzeń i gnających za pieniędzmi brzmi to jak choroba psychiczna (zaburzenie co najmniej). Rozumiem to bardzo dobrze. Ale może jest mi to potrzebne, właśnie po to by rozumieć więcej.

Mam odruch czekania i rozglądania się. Czkania na kogoś, kto czeka na mnie. Wysiadam z pociągu, wychodzę z pracy, idę na przystanek i ciągle się rozglądam. Szukam wzrokiem w tłumie, wiem kogo chcę zobaczyć.


wtorek, 11 lutego 2014

walka z uzależnieniami

Zgodnie z obietnicą, którą złożyłam sama sobie walczę ze złymi nawykami. 
Po pierwsze ograniczenie spożywanych ilości czekolady, w różnych postaciach. 

Dzień pierwszy odwyku:
W pracy od 8:20, na śniadanie kanapki i jogurt. Udaję, że nie widzę leżącej na stole, otwartej, czekolady Edi, milki, oczywiście. 
Może nie koniecznie lekki, (w pracy na lekkim nie przeżyłabym), ale domowy obiad, zakupiony u Pań w białych czepkach.
pierwszy kryzys. Po obiedzie ZAWSZE była czekolada. Omamy wzrokowe (tańcząca na stole milka, nie krowa, zadzierająca do góry zalotnie fioletową sukienkę), drżenie rąk, zawroty głowy i nagłe zmiany temperatur. Ledwo się powstrzymałam.
Po pracy, w wieczorem, mniejszy, ale również kryzys. Paniczne szukanie czegokolwiek słodkiego, by oszukać podniebienie. Dużo piję, żeby oszukać uczucie głodu.

Dzień drugi odwyku:
Znowu na rano do pracy. Ta sama historia, prawie. Milka została zjedzona, ale Edi zaopatrzyła się w princepolo. Niebieskie. Najgorzej jest po obiedzie. 
Po pracy spotkanie z koleżankami. Jedna zamawia czekoladę. Druga je ciastko. Ja dzielnie piję czarną pyszną, moja ulubioną. 

Dzień trzeci odwyku:
Pojechałam do domu. Mama jest na diecie to nie je i nie robi nic słodkiego. Tata na diecie nie jest i kupił wielki słoik kremu czekoladowego, który Zu wcina z kanapkami. Dla uspokojenia starganych nerwów zjadłam płatki z mlekiem (nie czekoladowe!).

Dzień czwarty odwyku:
Po pracy impreza z domowym winem. Z pustymi rękoma nie pójdę, więc zrobiłam rurki z marmoladą, nie czekoladą. Znoszę to co raz lepiej, chociaż dręczą mnie sny o czekoladowych kąpielach.

c.d.n.



Poza tym, trzymam kciuki za piątek, który może być nową szansą, na pozbycie się frustracji.

A na koniec... oszalałam do tego stopnia, że postanowiłam zawalczyć z całych sił o przyszłość na każdym poziomie życia. Byłam już w tragicznym stanie. Stwierdziłam, że nie mam już nic do stracenia.


poniedziałek, 3 lutego 2014

Wnioski

Doszłam dzisiaj do kilku wniosków. 
Czuję, że prawdziwe zrozumienie człowieka, nie wynika z przeżycia tego co on, tylko szczerej chęci. Nie musimy wiedzieć jak bardzo cierpi druga osoba, by móc ją wesprzeć. Nawet jeśli wydaje nam się, że przeszliśmy przez to samo, że rozrywający ból, uczucie samotności, niepokój i lęk jest nam dobrze znany, to wcale nie musi oznacza, że druga osoba właśnie tak samo jak my te uczucia interpretuje, doznaje, przeżywa. Gdy myślimy, że wiemy, nie zapytamy "co czujesz?" i to będzie największy błąd. Nie wysłuchamy, nawet gdy coś nam powie, nie będziemy mieć takiej potrzeby. Nie musimy wcale mieć złej woli w takim zachowaniu, ale nie jest ono właściwe.

Gdy nosisz na plecach ciężar bolesnej przeszłości, pogmatwanej teraźniejszości i niepewnej, chociaż usłanej wielkimi marzeniami przyszłości, po paru krokach w przód możesz się wycieńczyć. Chcesz iść, ale prawa noga ciągle zostaje w tyle. Odwracasz się, zastanawiasz co z nią zrobić, czy naprawić, czy uciąć? Chcesz wprowadzić jakieś zmiany w obecnej sobie, ale masz tak wiele spraw na głowie, że nie masz na to czasu. Nie wiesz za co się złapać, do tego jeszcze mieszają ci się wartości, prawdziwe potrzeby. Bałagan. I patrzysz tym zmęczonym i opuchniętym okiem w przyszłość. Tak blisko, tak daleko, a droga taka wyboista. Czujesz, że opuszczają cię siły, a całą duszę opętuje frustracja. Bo tak bardzo pragnęłaś.  
Najlepiej byłoby zaakceptować powłóczenie nogą, zrobić sobie kilka dni wolnego, by usiąść i wypisać sobie wszystkie ważne rzeczy. Później je uporządkować hierarchicznie. Ocenić realnie co potrzebne, co nie. Zrobić po prostu porządek. A co do przyszłości, należałoby ustalić realne cele. Krótko i długoterminowe. Zaopatrzyć się w samozaparcie, determinację i konsekwencję. 
Najlepiej oznacza najtrudniej, gdy nie masz poczucia kontroli nad własnym życiem, gdy ciągle coś dzieje się nie po twojej myśli i czekasz na zbawienie. Albo jeszcze lepiej. Żeby pewnego dnia obudzić się i uświadomić sobie, że twoje życie, to nie to, z którym do tej pory się męczyłaś. To nowiutkie, czyściutkie i inne życie. 

 Co jest odpowiedzialne za pecha? Nastawienie, czy po prostu narodziny pod pechową gwiazdą? A może nastrój, który odbija się w świecie i wydarzeniach cię spotykających? Być może, bo przecież wcale nie chcesz ciągle czegoś psuć, nie trafiać na autobusy, wsiadać nie do tego pociągu. Podświadomość? Podświadomie chcę marznąć 40 minut na przystanku, w jakimś ciemnym nieznanym zakątku Szczecina??? Nie to tez nie to. No może zamiast zastanawiać się nad powodem, lepiej poszukać rozwiązania? No więc co jest ci potrzebne, gdy ciągle masz pecha? Szczęście. Logiczne. Doprawdy.

Chcieć, nawet bardzo mocno, to wciąż za mało, by do czegokolwiek dojść. Do czegokolwiek innego niż wnioski.

sobota, 1 lutego 2014

Sesja

Sesja tak?
Tak.
Tak więc najpierw długa kąpiel, pierwsza (w tym mieszkaniu) z użyciem wanny, nie prysznica. Dużo piany, zapachowa świeca, wszystkie możliwe zabiegi pielęgnacyjne.

Tak więc pyszna kawa, pierwszy raz przy użyciu nowego młynka do kawy i ziarenek znalezionych w paczce pod choinką.

Tak więc rosołek, z kurczaczkiem, marcheweczką idealnie doprawiony.

Rozległ się nagle huk bitych dzwonów w pobliskim kościele. Biją na rozbudzenie mej inteligencji, koncentracji i pamięci. 

Mmm jaki ten rosół wyszedł mi smaczny!

Ten dzień jest zbyt krótki.
Coś za coś. Nie żałuję rozpieszczenia się do granic możliwości. Potrzebowałam tego. Jednak postawiłam sobie cel i nie usnę dopóki go nie zrealizuję. 

Pozdrawiam.
Ewoluowałam, zamiast czipsów, czekolady i eneretyka-> lentilki, jabłka, witaminy i krakersy.

wtorek, 28 stycznia 2014

Nowy rok

Ekhem, wczoraj miałam sylwestra. Naprawdę. Był świetny i niezwykły. Szłam przez z miasto z butelką szampana w ręku i Dziwną, najdziwniejszą istotą jaką poznałam (a ponieważ wszelkiego rodzaju dziwność jest moją inspiracją i jest mi bliska, to są same komplementy) obok. Po kilku łykach porzuciłyśmy wszelkie troski o otrzymanie mandatu za bezczeszczenie dobrego imienia Szczecina swoim nieodpowiedzialnym zachowaniem. Poprowadziłam ją przez miejsca dla mnie symboliczne, trochę się pogubiłyśmy. Upiłam się okropnie, a kaca mam do teraz. Ale to był jeden z najlepszych początków nowego roku (stwierdziłyśmy, że pojęcie to jest bardzo względne) jaki miałam od dawien dawna.

No i zaczęłam się zastanawiać. Kiedy właściwie postanowiłam zamknąć się klatce konwenansów dorosłości? Dlaczego stwierdziłam, że mi nie wolno i nie wypada? Porzuciłam swoją spontaniczność i zaczęłam robić listy zadań na każdy dzień.... nie no to akurat jest dobre i mi niezbędne. Mam wiele obowiązków i potrzebuję sobie to tak układać. Ale wracając do tematu. Od kiedy parę lat temu z hukiem zakończył się okres mojego dzieciństwa nie miałam okazji robić tylu rzeczy, o których tylko mogłam sobie pomarzyć przed snem. Nie było z kim, nie było śmiałości, nie było pewności. 

Dzieci marzą o tym, by być dorosłymi, robią "rzeczy dla dorosłych", by czuć się lepszymi... Ja byłam tym dziwakiem, który nie chciał dorosnąć i którego dorosłość przerażała. A i tak mi się nie udało przeskoczyć etapu zdorosłowienia. Nie chodzi o to, żeby nie być dorosłym, bo wciąż spotykamy niedojrzałych ludzi robiących po prostu bardzo głupie rzeczy. Idzie o to żeby nie zapominać czasem się zapomnieć. Odpuścić, zrobić coś dla siebie, dla innych, spontanicznie, bez zbędnych podziękowań, próśb i starań o to by dobrze wypaść. Oczywiście nie chodzi tylko o to żeby ganiać po mieście z flaszką. To nie jest zbyt chwalebne (ale raz na jakiś czas nie zaszkodzi;p), ale całkowicie spontaniczne. I najważniejsze. Nie czułam się jak dziecko, jakbym wróciła do przeszłości. To było zupełnie nowy rodzaj doświadczenia, to było coś nowego.

środa, 15 stycznia 2014

powodzenie!

Dobry wieczór,

dzisiaj odniosłam swój kolejny życiowy sukces. Kładłam się spać z zamiarem wstania rano by pobiegać. W tym celu przygotowałam sobie ubrania i nawet zaniosłam je do łazienki! I na tym się oczywiście skończyło. 

Rozpoczęłam nierówną walkę z sesją. Złośliwa praca nie pozwala mi dostatecznie się skupić. Postanowił więc rzucić źródło stresów i cierpień. Dzisiaj rano wysłałam kilka pierwszych cv. Dostałam nawet jedną odpowiedź. Ogłoszenie brzmiało tak jakby szukali recepcjonistki w jakimś biurze. Znajomość komputera, języki obce mile widziane, ale nie konieczne, bla bla bla. W mailu zwrotnym zostałam poinformowana, że są mną zainteresowani od teraz, a będę... video-modelką... . Co więcej, w pierwszym punkcie warunków napisali: -obowiązuje zakaz rozbierania się do negliżu. Słodko.
Paradoksalnie kilka godzin później w pracy, od osoby z zewnątrz, która miała nas przeszkolić, usłyszałam, że jestem najbardziej efektowna i w ogóle świetna. Mam nadzieję, że teraz Pani Rządzę Tym Sklepem Jakby To Było Centrum Dowodzenia Światem, a Jego Byt Jest Bytem Absolutnym, jest głupio za to jak mnie niewdzięcznie traktowała.
Ciągle muszę powtarzać sobie w myślach "rzucam to, rzucam to, rzucam to...", żeby oswoić się z tym faktem. To w końcu poważna rewolucja, po 2,5 roku. 

Wracam do nauki.
Pozdrawiam

czwartek, 9 stycznia 2014

ajjajajajajajjajajajajajja

No nie rozumiem.

Ograniczam się w jedzeniu słodyczy. Zjadłam, więc dzisiaj tylko jedną tabliczkę czekolady. 
Wprowadzam w swoje życie regularność i zdrowe posiłki, dlatego o 9 zjadłam serek grani i wypiłam zieloną herbatę... po czym nie jadłam nic do 18, a po niej obżarłam się ryżem z curry i krakersami. No i czekoladą, oczywiście.

Ale zrobiłam coś w kierunku lepszego życia, nie powiem. Zadzwoniłam do siostry i poprosiłam, żeby przywiozła mi buty do biegania i kurtkę. ha!

I jeszcze odpowiedziałam na ataki dorosłości. Zagrałam na ich zasadach. Nie czuję się z tym dobrze. Gdybym chciała się przed kimś wytłumaczyć, powiedziałabym, że innym wyjściem byłoby tylko podporządkowanie się po raz kolejny, przyjęcie czyjejś woli, która wcale nie byłaby mi na rękę. Ale przynajmniej ktoś inny nie miałby przeze mnie kłopotów. Ale nie muszę się tłumaczyć, bo wszyscy, którzy wiedzą, uważają, że dobrze zrobiłam. A gdybym zaczęła, powiedzieliby, że jestem naiwna. Jak zawsze. A ja w głowie ciągle odtwarzam tą trudną rozmowę i zastanawiam się, czy przypadkiem nie można byłoby tego załatwić inaczej. 
"No takie jest życie dorosłych, tak będzie, dopóki nie wypracujesz sobie swojego miejsca, gdzie Ty będziesz stanowiła zasady"- rzekła poważnym, lekko zatroskanym tonem mama.


środa, 8 stycznia 2014

Niedobrze gdy pada przed egzaminem...

Witam o poranku...

Miałam wstać o 8, podniosłam się z łóżka o 10. Dwie godziny spóźnienia to i tak nieźle, jak na początek! Prawda...? Chciałam na rozbudzenie przejść się rano po śniadanie, jednak przez deszcz odechciewa mi się jeść. Na razie jestem na zielonej herbacie. Ach i rano też miałam najpierw posprzątać, żeby mieć lepsze warunki do nauki. A siedzę tu.

Wczoraj miałam cały wieczór poświęcić na naukę do egzaminu, oddałam tej czynności tylko połowę swojego czasu. Drugą poświęciłam na jedzenie płatków z mlekiem i oglądanie dramy o bogatych mężczyznach w średnim wieku i kobietach z pasją, którzy przeżywają miłosne uniesienia niczym nastolatkowie. Na miłość nigdy nie jest za późno! ha...ha...ha...ha...
Główną bohaterkę gra moja nowa ulubiona koreańska aktorka. Kobiety przez nią kreowane, to albo pochłonięta pasją, wysportowana kobieta spełniona zawodowo (oczywiście na początku jeszcze bez idealnego, bogatego, pasjonującego i WYSOKIEGO mężczyzny), albo kobieta sukcesu, opływająca bogactwem, geniusz we wszystkim co robi, guru mody i stylu. Obie niezawodne i niezależne. Ma ona w sobie coś takiego co chciałabym od niej zabrać i wsadzić w swoje życie, w siebie.

Dziś idę pierwszy raz do chłopaczka odrobić z nim lekcje, zacznę od posiedzenia z nim na świetlicy. Zobaczę jak spędza tam czas, czy tata go punktualnie odbiera, jaki jest w stosunku do rówieśników. Po prostu go sobie poobserwuję, żeby go poznać.

No to pora zacząć dzień!

niedziela, 5 stycznia 2014

Systematycznośc- dobry żart.

I znowu cały misterny plan szlag trafił. Ciągle coś staje na mojej drodze zaburzając mi naturalny rytm, o którego w pocie czoła i z przekrwionymi oczami tak walczę. Rozpiski, plany, milion karteczek... to wszystko może i by wypaliło, gdybym żyła na bezludnej wyspie. Obecnie moje pisanie kończy się na tym, że zapisuje pomysły, które wpadają mi do głowy, w telefonie, lub notatniku, a później nigdy nie mam czasu żeby rozwinąc myśl. 
Podobnie zresztą jest w kwestii bloga, po przeżytej właśnie przygodzie (a zdarzają mi się one często) układam sobie w głowie treść notatki, czasem gdzieś zapisuję. Niestety nigdy nie udaje mi się tego wystukać na klawiaturze. Sama nie wiem, gdzie ukryty jest supełek nie pozwalający mi spokojnie wyklarować i usystematyzować swojego życia.

Błąka mi się po głowie taka myśl, że jest mi potrzebna do wprowadzenia porządku druga osoba. Gdy jestem w domu rodzinnym zawsze to wszystko wychodzi jakoś łatwiej. Nie "tracę czasu" na przygotowanie posiłku, nie migam się od wykonania pracy. Współpracuję, pomagając w domowych obowiązkach, a one, chociaż wypełniają mój wolny dzień od początku do końca, przeplatając się z innymi zadaniami, są pozbawione jakiegokolwiek chaosu i  nieładu. Jawią mi się jak idealnie poukładane książki na półkach, od najwyższej do najniższej, jak pokój, w którym chociaż jest dużo rzeczy, każda z nich ma swoje odpowiednie miejsce, czuć w nim harmonię i porządek... dokładnie tak jak wszystko u mamy. W żadnym wypadku nie chodzi mi o to, że chciałabym wrócić do domu, ale mając przy sobie poukładaną osobę, życie też pięknie się układa. Tak, tak, szukam poukładanej osoby.


Poza tym, styczeń raczej nie sprzyja tworzeniu, a już na pewno nie daje czasu. Jednak w lutym, jak tylko dane mi będzie zwolnic na uczelni, usiądę przy komputerze razem z telefon i poskładam swoje myśli. Albo wybiorę najbardziej aktualną i ją rozwinę.

Projekt nr 1 posypał się głównie przez brak chętnych do współpracy. Oczywiście nikomu nie mam tego za złe. Myślałam sobie, że większa grupą łatwiej będzie zacząc. Ale jak znajdę czas, spróbuję rozkręcic interes sama.

Nowy rok rozpoczęłam płaczem. Później podjęłam postanowienie noworoczne- NIE KUPIĘ ANI JEDNEGO CIUCHA, PRZEZ CAŁY ROK. TAK!. Zaczęła mi boleśnie wyżynać się ósemka (ciekawe czy to dobry znak). Im bliżej realizacji mojego marzenia (o którym przy innej okazji) tym więcej wątpliwości. Jak można bać się własnych marzeń??? Jestem durna.

f

f