sobota, 22 lutego 2014

Mózg kontra wspomnienia. Mózg kontra serce. Serce kontra duma. Serce kontra przeszłość. Serce kontra upór. Serce kontra dorosłość. Biedne serce.

wtorek, 18 lutego 2014

teoria ironi losu

Wróciłam.

Wróciłam, by do worka skłębionych, porozdzieranych myśli dorzucić kilka westchnień duszy, wątpliwych uśmiechów, zagubionych łez. 
Chociaż z całych sił staram się nie żałować w życiu niczego, co raz częściej łapię się na tym, że marzę o cofnięciu czasu. A najgorsze jest to, że nie chcę zmienić czegoś co zrobiłam, tylko zrobić coś czego nie odważyłam się zrobić. Powstrzymuję serce, które wyciąga moje ręce ku nieosiągalnemu. A przecież mogłabym na chwilę się zapomnieć, dać się ponieść i ukraść przyjemne wspomnienie, nie żałując później, że się pohamowałam. MogłaBYM.

Zdaje mi się, że im bardziej staram się widzieć szklankę do połowy pełną tym silniej podjudzam pisarza mojego losu do robienia mi na przekór. Jest i tak wystarczająco dowcipny, ironiczny i niezmiennie zmienny w swoich sądach. Nie chce by w moich snach była zielona łąka, ład i harmonia. Wodzi moją wyobraźnie po tornadach i zorzach marzeń. Tworzę postać idealną, a on złośliwie materializuje ją w mojej rzeczywistości. Wręcza mi balonik z helem, który następnego dnia jest pozbawiony kształtów. Są takie twory wyobraźni, które nigdy nie powinny zostać przeze mnie poznane. Bo łatwiej jest marzyć, niż żyć obok nieosiągalnego marzenia. 
 
Dziś rozumiem, że miłość nie jedno ma imię i wiem, że nigdy nie będę na tyle samodzielna i silna by żyć bez niej i bez ludzi. W moim wieku, wśród brzmiących głośnio głosów sprzeciwu, ludzi dookoła, odrzucających sferę marzeń i gnających za pieniędzmi brzmi to jak choroba psychiczna (zaburzenie co najmniej). Rozumiem to bardzo dobrze. Ale może jest mi to potrzebne, właśnie po to by rozumieć więcej.

Mam odruch czekania i rozglądania się. Czkania na kogoś, kto czeka na mnie. Wysiadam z pociągu, wychodzę z pracy, idę na przystanek i ciągle się rozglądam. Szukam wzrokiem w tłumie, wiem kogo chcę zobaczyć.


wtorek, 11 lutego 2014

walka z uzależnieniami

Zgodnie z obietnicą, którą złożyłam sama sobie walczę ze złymi nawykami. 
Po pierwsze ograniczenie spożywanych ilości czekolady, w różnych postaciach. 

Dzień pierwszy odwyku:
W pracy od 8:20, na śniadanie kanapki i jogurt. Udaję, że nie widzę leżącej na stole, otwartej, czekolady Edi, milki, oczywiście. 
Może nie koniecznie lekki, (w pracy na lekkim nie przeżyłabym), ale domowy obiad, zakupiony u Pań w białych czepkach.
pierwszy kryzys. Po obiedzie ZAWSZE była czekolada. Omamy wzrokowe (tańcząca na stole milka, nie krowa, zadzierająca do góry zalotnie fioletową sukienkę), drżenie rąk, zawroty głowy i nagłe zmiany temperatur. Ledwo się powstrzymałam.
Po pracy, w wieczorem, mniejszy, ale również kryzys. Paniczne szukanie czegokolwiek słodkiego, by oszukać podniebienie. Dużo piję, żeby oszukać uczucie głodu.

Dzień drugi odwyku:
Znowu na rano do pracy. Ta sama historia, prawie. Milka została zjedzona, ale Edi zaopatrzyła się w princepolo. Niebieskie. Najgorzej jest po obiedzie. 
Po pracy spotkanie z koleżankami. Jedna zamawia czekoladę. Druga je ciastko. Ja dzielnie piję czarną pyszną, moja ulubioną. 

Dzień trzeci odwyku:
Pojechałam do domu. Mama jest na diecie to nie je i nie robi nic słodkiego. Tata na diecie nie jest i kupił wielki słoik kremu czekoladowego, który Zu wcina z kanapkami. Dla uspokojenia starganych nerwów zjadłam płatki z mlekiem (nie czekoladowe!).

Dzień czwarty odwyku:
Po pracy impreza z domowym winem. Z pustymi rękoma nie pójdę, więc zrobiłam rurki z marmoladą, nie czekoladą. Znoszę to co raz lepiej, chociaż dręczą mnie sny o czekoladowych kąpielach.

c.d.n.



Poza tym, trzymam kciuki za piątek, który może być nową szansą, na pozbycie się frustracji.

A na koniec... oszalałam do tego stopnia, że postanowiłam zawalczyć z całych sił o przyszłość na każdym poziomie życia. Byłam już w tragicznym stanie. Stwierdziłam, że nie mam już nic do stracenia.


poniedziałek, 3 lutego 2014

Wnioski

Doszłam dzisiaj do kilku wniosków. 
Czuję, że prawdziwe zrozumienie człowieka, nie wynika z przeżycia tego co on, tylko szczerej chęci. Nie musimy wiedzieć jak bardzo cierpi druga osoba, by móc ją wesprzeć. Nawet jeśli wydaje nam się, że przeszliśmy przez to samo, że rozrywający ból, uczucie samotności, niepokój i lęk jest nam dobrze znany, to wcale nie musi oznacza, że druga osoba właśnie tak samo jak my te uczucia interpretuje, doznaje, przeżywa. Gdy myślimy, że wiemy, nie zapytamy "co czujesz?" i to będzie największy błąd. Nie wysłuchamy, nawet gdy coś nam powie, nie będziemy mieć takiej potrzeby. Nie musimy wcale mieć złej woli w takim zachowaniu, ale nie jest ono właściwe.

Gdy nosisz na plecach ciężar bolesnej przeszłości, pogmatwanej teraźniejszości i niepewnej, chociaż usłanej wielkimi marzeniami przyszłości, po paru krokach w przód możesz się wycieńczyć. Chcesz iść, ale prawa noga ciągle zostaje w tyle. Odwracasz się, zastanawiasz co z nią zrobić, czy naprawić, czy uciąć? Chcesz wprowadzić jakieś zmiany w obecnej sobie, ale masz tak wiele spraw na głowie, że nie masz na to czasu. Nie wiesz za co się złapać, do tego jeszcze mieszają ci się wartości, prawdziwe potrzeby. Bałagan. I patrzysz tym zmęczonym i opuchniętym okiem w przyszłość. Tak blisko, tak daleko, a droga taka wyboista. Czujesz, że opuszczają cię siły, a całą duszę opętuje frustracja. Bo tak bardzo pragnęłaś.  
Najlepiej byłoby zaakceptować powłóczenie nogą, zrobić sobie kilka dni wolnego, by usiąść i wypisać sobie wszystkie ważne rzeczy. Później je uporządkować hierarchicznie. Ocenić realnie co potrzebne, co nie. Zrobić po prostu porządek. A co do przyszłości, należałoby ustalić realne cele. Krótko i długoterminowe. Zaopatrzyć się w samozaparcie, determinację i konsekwencję. 
Najlepiej oznacza najtrudniej, gdy nie masz poczucia kontroli nad własnym życiem, gdy ciągle coś dzieje się nie po twojej myśli i czekasz na zbawienie. Albo jeszcze lepiej. Żeby pewnego dnia obudzić się i uświadomić sobie, że twoje życie, to nie to, z którym do tej pory się męczyłaś. To nowiutkie, czyściutkie i inne życie. 

 Co jest odpowiedzialne za pecha? Nastawienie, czy po prostu narodziny pod pechową gwiazdą? A może nastrój, który odbija się w świecie i wydarzeniach cię spotykających? Być może, bo przecież wcale nie chcesz ciągle czegoś psuć, nie trafiać na autobusy, wsiadać nie do tego pociągu. Podświadomość? Podświadomie chcę marznąć 40 minut na przystanku, w jakimś ciemnym nieznanym zakątku Szczecina??? Nie to tez nie to. No może zamiast zastanawiać się nad powodem, lepiej poszukać rozwiązania? No więc co jest ci potrzebne, gdy ciągle masz pecha? Szczęście. Logiczne. Doprawdy.

Chcieć, nawet bardzo mocno, to wciąż za mało, by do czegokolwiek dojść. Do czegokolwiek innego niż wnioski.

sobota, 1 lutego 2014

Sesja

Sesja tak?
Tak.
Tak więc najpierw długa kąpiel, pierwsza (w tym mieszkaniu) z użyciem wanny, nie prysznica. Dużo piany, zapachowa świeca, wszystkie możliwe zabiegi pielęgnacyjne.

Tak więc pyszna kawa, pierwszy raz przy użyciu nowego młynka do kawy i ziarenek znalezionych w paczce pod choinką.

Tak więc rosołek, z kurczaczkiem, marcheweczką idealnie doprawiony.

Rozległ się nagle huk bitych dzwonów w pobliskim kościele. Biją na rozbudzenie mej inteligencji, koncentracji i pamięci. 

Mmm jaki ten rosół wyszedł mi smaczny!

Ten dzień jest zbyt krótki.
Coś za coś. Nie żałuję rozpieszczenia się do granic możliwości. Potrzebowałam tego. Jednak postawiłam sobie cel i nie usnę dopóki go nie zrealizuję. 

Pozdrawiam.
Ewoluowałam, zamiast czipsów, czekolady i eneretyka-> lentilki, jabłka, witaminy i krakersy.

f

f