niedziela, 5 stycznia 2014

Systematycznośc- dobry żart.

I znowu cały misterny plan szlag trafił. Ciągle coś staje na mojej drodze zaburzając mi naturalny rytm, o którego w pocie czoła i z przekrwionymi oczami tak walczę. Rozpiski, plany, milion karteczek... to wszystko może i by wypaliło, gdybym żyła na bezludnej wyspie. Obecnie moje pisanie kończy się na tym, że zapisuje pomysły, które wpadają mi do głowy, w telefonie, lub notatniku, a później nigdy nie mam czasu żeby rozwinąc myśl. 
Podobnie zresztą jest w kwestii bloga, po przeżytej właśnie przygodzie (a zdarzają mi się one często) układam sobie w głowie treść notatki, czasem gdzieś zapisuję. Niestety nigdy nie udaje mi się tego wystukać na klawiaturze. Sama nie wiem, gdzie ukryty jest supełek nie pozwalający mi spokojnie wyklarować i usystematyzować swojego życia.

Błąka mi się po głowie taka myśl, że jest mi potrzebna do wprowadzenia porządku druga osoba. Gdy jestem w domu rodzinnym zawsze to wszystko wychodzi jakoś łatwiej. Nie "tracę czasu" na przygotowanie posiłku, nie migam się od wykonania pracy. Współpracuję, pomagając w domowych obowiązkach, a one, chociaż wypełniają mój wolny dzień od początku do końca, przeplatając się z innymi zadaniami, są pozbawione jakiegokolwiek chaosu i  nieładu. Jawią mi się jak idealnie poukładane książki na półkach, od najwyższej do najniższej, jak pokój, w którym chociaż jest dużo rzeczy, każda z nich ma swoje odpowiednie miejsce, czuć w nim harmonię i porządek... dokładnie tak jak wszystko u mamy. W żadnym wypadku nie chodzi mi o to, że chciałabym wrócić do domu, ale mając przy sobie poukładaną osobę, życie też pięknie się układa. Tak, tak, szukam poukładanej osoby.


Poza tym, styczeń raczej nie sprzyja tworzeniu, a już na pewno nie daje czasu. Jednak w lutym, jak tylko dane mi będzie zwolnic na uczelni, usiądę przy komputerze razem z telefon i poskładam swoje myśli. Albo wybiorę najbardziej aktualną i ją rozwinę.

Projekt nr 1 posypał się głównie przez brak chętnych do współpracy. Oczywiście nikomu nie mam tego za złe. Myślałam sobie, że większa grupą łatwiej będzie zacząc. Ale jak znajdę czas, spróbuję rozkręcic interes sama.

Nowy rok rozpoczęłam płaczem. Później podjęłam postanowienie noworoczne- NIE KUPIĘ ANI JEDNEGO CIUCHA, PRZEZ CAŁY ROK. TAK!. Zaczęła mi boleśnie wyżynać się ósemka (ciekawe czy to dobry znak). Im bliżej realizacji mojego marzenia (o którym przy innej okazji) tym więcej wątpliwości. Jak można bać się własnych marzeń??? Jestem durna.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

f

f