piątek, 25 października 2013

Zły dzień

Mam zły dzień, trwa on już jakieś trzy dni. Jestem w trakcie jedzenia obiadu, pierwsze danie kawa, drugie danie jabłko (hahaha, że niby dieta;>), deser tabliczka czekolady. Tak, cała, zostały już dwa kawałki. I wcale nie czuję się lepiej.

Czuję się niesłuchana, może jest to spowodowane zbyt długim życiem poza światem. Nie chodzi o to, że samotność mi doskwiera. Jestem jedną z tych okropnych istot, które dobrze się czują same ze sobą. Walczę z tym, serio. Mam tylko okropne poczucie, że moje życie dzieje się bez mojego udziału. Ważne dla mnie rzeczy, wydarzenia, w których mam współuczestniczyć kontynuują swoją misję beze mnie. Nikt na mnie nie czeka i nie wydzwania, żeby zapytać mnie o zdanie. Wydaje mi się, że nie mam do powiedzenia nic, co mogłoby być przez innych wysłuchane i zrozumiane. Złości mnie fakt, że chciałam brać udział w procesie twórczym, a przyjdę na gotowe. Nie chciałam przewodzić, nie chciałam walczyć o góry, chciałam tylko włożyć kawałek siebie w coś co czuję jako ważne dla mnie.

Jesień też poleciała sobie ze mną w kulki. Piękny i ciepły był październik, prawda? Tak, widziałam przez okno, słyszałam w telewizji. Tak, tak, w tamtym roku nie udało się dostać słońcu do nas jesienią, więc prosiłam i czarowałam, żeby w następnym roku... aaahhgr. Cieszę się, że tego roku jesień jest taka piękna.

Wycieka ze mnie złość, żal i jad. Jestem okropna. Naprawdę mogłam to przewidzieć, spodziewać się, że tak będzie, jakoś się przygotować. Tylko jak. Kiedy dzieje się w moim życiu parę ważnych spraw, potrafię skupić całą swoja uwagę, razem z emocjami i uczuciami nad tą najistotniejszą. Wyłączam jakąś część siebie, która w tym czasie nie ma prawa się odzywać i dawać o sobie znać, nie jestem samobójcą. Niestety nie osiągnęłam jeszcze poziomu, na którym odesłane w ciemne zakamarki mnie samej uczucia po jakimś czasie znikają. Czekają tam na odpowiedni moment. Sklejają się jedno z drugim, rosną, pęcznieją jak gąbka powoli nasączana wodą. Stają się w końcu tak ciężkie, że gdy tylko dojrzą maleńką szparkę, lekka rysę, na przykrywającej je powłoce, z całą siłą zjednoczonych żalów i cierpień uderzają. I wtedy robię się ciężka, próba stanięcia w obronie samej siebie i odepchnięcie tego strasznego uczucia powoduje, że jestem drażliwa i podirytowana. Zachowując resztki zdrowego rozsądku szukam cichego kąta, gdzie chowam się przed ludźmi, aż doprowadzę się do porządku. Ciągle walczę, bo gdy je uwolnię będę taka słaba, nijaka i opuchnięta...

Tworzę stroik na odstresowanie. Wyjęłam stare świece z "kosza świec", poszwendałam się po podwórku, a teraz siedzę na podłodze i zamierzam coś stworzyć.  Jak mi się uda, pożyczę aparat i się pochwalę. Jak mi się nie uda, nie było tematu.


 dzień później:



 liście miały opadać, ale zrobiły się suche i sztywne. Głupie liście.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

f

f